» Blog » Filmy, książki i wiertarki udarowe
14-09-2010 22:12

Filmy, książki i wiertarki udarowe

W działach: Na poważnie | Odsłony: 5

Teksty kultury dla wielu są dziś produktami, a konsumenckie społeczeństwo zjada je jak pączki. Ich celem jest rozrywka i umożliwienie ucieczki od męczącej i stresującej codzienności, zupełnie jak rozweselający zastrzyk kalorii. Dlatego też krytykujący, na szczęście konstruktywnie, kulturalną krytykę zegarmistrz bez skrępowania wrzuca do jednego wora literaturę, muzykę, filmy oraz rzeczone pączki czy nawet wiertarki udarowe. Wszystko to są przecież produkty, czyż nie?

Takie rozumowanie nie jest złe samo w sobie. Zdradza po prostu pewien popularny sposób myślenia o roli tekstów kultury, ze szczególnym uwzględnieniem recenzji. Konsument kultury spodziewa się od recenzji krótkiego przedstawienia i szukającej jakichś obiektywnych norm oceny, które pozwolą mu zdecydowac, czy warto wybrać się na dany film, kupić daną książkę czy płytę. Z tego punktu widzenia recenzja jest tekstem użytkowym, podporządkowanym funkcji informacyjno-oceniającej. Tymczasem inna rola recenzji, nazwijmy ją interpretacją czy wytworzeniem wartości dodanej, zeszła na dalszy plan.

Interpretacja tekstu kultury to kwestia wieloaspektowa i w rozszalałym postmodernizmie bardzo grząska, ale jednocześnie mniej pozbawiona podstaw niż recenzenckie ocenianie. Bo o ile wystawianie liczbowych ocen opiera się na umownej, nabierającej dzięki matematycznemu odwzorowaniu pozorów obiektywizmu skali, o tyle dekonstrukcja nie rości sobie praw do bycia czymkolwiek ponad subiektywne spojrzenie. To raczej bardzo zindywidualizowana interpretacja w oparciu o konteksty, które akurat dla recenzenta są ważne czy ciekawe, która może wzbogacić odbiór tekstu kultury lub stanowić dla czytelnika pretekst do interesującej refleksji czy poznania nieznanych faktów.

Rozbudowana recenzja ma sens wtedy, kiedy koncentruje się na interpretacji, a do szukania odpowiedzi na pytanie, czy warto kupić daną rzecz, lepiej nadają się krótkie notki, nie odciągające uwagi widniejącej obok liczbie, takie jak tetrycze wpisy na Esensji, albo znacznie bardziej wartościowa polecanka/odradzanka dobrze znanego kumpla. Od tekstu wykraczającego poza notkowy tysiąc znaków spodziewam się, że, zatrzymując mnie przy lekturze nieco dłużej, powie mi o czymś, o czym nie wiem, albo pozwoli mi spojrzeć na dany tekst z innego punktu widzenia.

Komentarze


Neverwhere
   
Ocena:
0
"Rozbudowana recenzja ma sens wtedy, kiedy koncentruje się na interpretacji, a do szukania odpowiedzi na pytanie, czy warto kupić daną rzecz, lepiej nadają się krótkie notki, nie odciągające uwagi widniejącej obok liczbie, takie jak tetryczne wpisy na Esensji, albo znacznie bardziej wartościowa polecanka/odradzanka dobrze znanego kumpla."

I tak i nie. Niby teza, którą postawiłeś jest poprawna ale... no właśnie "ale". W moim mniemaniu nie ważne jest to czy recenzja przypomina rozmiarami dobrze nakarmionego wieloryba czy wygłodzoną pchłę, ale czy jest KOMPLETNA. Co przez to rozumiem? Zawiera w sobie wszystkie potrzebne informacje. Oczywiście to ile czasu poświęcimy danej informacji to nasza decyzja, ale muszą się one tam znaleźć wszystkie. Nie mówię tutaj o wypisywaniu wszystkich aktorów czy postaci, ale o rzeczach niezbędnych, naprawdę istotnych. Takich, które zwykłemu Kowalskiemu pomogą ocenić czy warto wydać zarobione (lub nie) pieniądze. Co z tego, że autor recenzji krótko streści fabułę, zachwali muzykę i grę aktorską skoro nie wspomniał iż film jest komedią romantyczną, której czytelnik nienawidzi. Wiem, że to trochę przesada, ale celowa poniekąd.

Tak się zastanawiam czy ta notka nie jest spowodowana przypadkiem częstymi zarzutami kierowanymi pod adresem Twoich recenzji. Z tego co mogłam zauważyć lubujesz się w dość zwięzłych formach.

Moim zdaniem wielkość recenzji (krótka, długa) wcale o niczym nie przesądza. Możemy założyć, że jeden typ lepiej nadaje się do interpretacji, a inny do oceny, ale dopóki autor nie będzie się trzymał zasady, iż powinna być kompletna i tak nic nie zdziała.
14-09-2010 23:26
beacon
   
Ocena:
0
@Neverwhere

Jeśli szukać jakiegoś bezpośredniego impulsu do napisania tej notki, to raczej niech będzie to dyskusja pod tekstem Juliana i blog zegarmistrza, linkowany w treści.


I wydaje mi się, że wyciągnęłaś najmniej ważne z tego tekstu, ale na szczęście epoka literacka jest taka, że masz takie prawo ;P
14-09-2010 23:34
Neverwhere
   
Ocena:
0
@up

Teoretycznie najistotniejsze fragmenty tekstu powinno się zawierać na początku i na końcu. W ramach wstępu lub podsumowania.

Skoro bardziej zależało Ci na jakiejś konkretnej części trzeba było to w jakikolwiek sposób zaznaczyć. Chociaż oczywiście zacząłeś notkę istotniejszymi informacjami (teraz już wiem) to skończyłeś go tak a nie inaczej.

Mnie najbardziej zainteresowała Twoja teza o recenzjach (pośrednio interpretacjach) a nie o tekstach kultury jako produktach, dlatego do niej nawiązałam. Po prostu taki kaprys.
15-09-2010 00:05
beacon
   
Ocena:
0
@Neverwhere

Faktycznie, zakończenie jest nie takie jak być powinno.

Pozdro.
15-09-2010 00:10
New_One
   
Ocena:
+1
@ beacon

Chociaż generalnie wyznaję poglądy tego samego "obozu" (co widać po plusikach dla komentarzy pod przytoczoną recką Juliana), to czytając Twoją, niniejszą notkę, zauważam zasadnicze "różnice programowe" między naszym postrzeganiem tekstów.

Może konkretniej, recenzji i analizy. Oczywiście, każda pisana przez nas recenzja podporządkowana jest jakiemuś bardziej lub mniej świadomie obranemu kluczowi - nomen omen, w pewnym sensie - interpretacyjnemu. Nie oznacza to jednak, że recenzja jest (tudzież bywa) interpretacją. Owszem, ta ostatnia może być w konkretnych kwestiach argumentem do obrony/ataku danych cech recenzowanego tekstu, ale...

Ale interpretacja to podstawa tekstów analitycznych, nie recenzji. I nie chodzi mi o to, że analiza nie może być publicystyką. Może, ale nie należy takiego tekstu określać mianem recenzji. Nie można też popadać w przesadę i spłycać recenzji do hasłowych plusów i minusów, uzupełnionych o ocenę punktową (aczkolwiek rozumiem suplementowanie takich segmentów do recenzji, prawdopodobnie przez moje wieloletnie przywiązanie do CD-Action). Niemniej tekst tego typu ma pewne funkcje, którym musi sprostać, a które w największym uogólnieniu sprowadzają się do słowa "ocena".

Z życiowego doświadczenia wiem, że Julek doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Dlatego też jego teksty z reguły przybierają formę hybrydyczną, nie są pozbawione elementów analitycznych, ale jednocześnie nie stronią od oceniania. Dodajmy, że kontekstowego, co bardzo cenię i propaguję wszem i wobec. Inna sprawa, czy do odpowiednich tekstów recenzowanych dobierane są odpowiednie konteksty, ale to temat na oddzielny wywód.

Rozpisałem się, więc narazie kończę, ale mam nadzieję, że nie zagmatwałem zbytnio tego komentarza. :) Liczę, że dyskusja się rozwinie.
16-09-2010 07:20
beacon
   
Ocena:
0
@New_One

Dlatego ja piszę o recenzji "koncentrującej się" na interpretacji, nie neguję zupełnie jakiejś formy oceny, tylko zsuwam ją przy dłuższych tekstach na dalszą pozycję.
16-09-2010 10:55
New_One
    @ up
Ocena:
0
Ok, ale w recenzji PRZEWAŻAJĄCĄ częścią powinna być właśnie ocena. Rzecz jasna, ocena podparta konkretnymi argumentami, oparta na przykładach. Niech takie teksty, "koncentrujące się" na interpretacji, trafiają więc na stronę w kategorii "Artykuły", nie "Recenzje". To nie ocena ma być marginalnym dodatkiem do takiej formy wypowiedzi, podczas gdy kluczową jej częścią będzie interpretacja, tudzież analiza. Powinno być odwrotnie. W innym wypadku mieszamy pojęcia.

Na studiach, kiedy miałem zajęcia z krytyki filmowej, wielu studentów miało problem z "przestawieniem się" z pisania analitycznego na krytyczne właśnie, bo zbytnio skupialiśmy (przyznaję, początkowo ja również) się na interpretowaniu, do którego przywykliśmy przez kilka semestrów. Od razu pouczono nas, że jest to błąd, co potwierdziło także wielu innych wykładowców, dlatego dziś jestem mocno wyczulony na tym punkcie.

Chciałbym jeszcze poruszyć kwestię konsumpcji tekstów kultury i definiowania pojęć takich, jak "kultura" czy "tekst kultury", skoro już ten wątek poruszyłeś, ale najpierw uporajmy się z tym kłopotliwym pojęciem "recenzja". Przynajmniej orientacyjnie, bo jak zegarmistrz słusznie zauważył, jest to nierozstrzygnięta "zagadka internetu". :)


Edit: Aha... jeszcze coś. Moje powyższe tezy podporządkowane są głównie jednej z czterech oficjalnie przyjętych wykładni krytycznych (notabene nie będącej najbliższą memu sercu, ale najbardziej powszechną i klarowną). Niemniej to już temat zupełnie nie wart rozwijania tutaj, aby nie floodować.
16-09-2010 18:57
beacon
   
Ocena:
0
@New_One

Może i tak jest, że recenzja zgodna ze szkolnymi normami jest taka i taka, a nie inna, ale, prawdę powiedziawszy, jakie to ma znaczenie? Ja piszę w tym swoim tekście o własnym stosunku do tematu, o swoich preferencjach. A robię to po to, żeby sprowokować dyskusję nad tym, czy traktowanie kultury jako produktów takich jak wszystkie inne jej nie zubaża i czy nie jest jedną z przyczyn jej pauperyzacji, na którą wszyscy potem zgodnie narzekamy. Bo wg mnie "produktowe" recenzje i komentarze na zasadzie "czego Ty się spodziewałeś po tym filmie" to tylko metoda wpływania na własne postrzeganie w taki sposób, żeby nie zauważać miałkości i mielizn. Na dodatek tacy komentatorzy zniechęcają recenzentów do "stania na straży" poziomu kina.

Niemniej to już temat zupełnie nie wart rozwijania tutaj, aby nie floodować.
Skoro dyskutujemy na moim blogu, umówmy się na jedną rzecz. Jak prezentujemy swoje znawstwo w danej dziedzinie, to rozwijamy temat do końca, OK? Nie wiem, czym są mistyczne cztery wykładnie krytyczne i ten fragment Twojej wypowiedzi brzmi dla mnie jak straszenie teczkami, których treści ujawnić nie można.
16-09-2010 19:50
Scobin
    @New_One
Ocena:
0
O-twórz te-czki! O-twórz te-czki! Też jestem ciekaw tych czterech wykładni, albo przynajmniej tej jednej. :-)
16-09-2010 20:11
New_One
    W sumie, mógłbym zrobić z tego notkę blogową. Sorry za długość.
Ocena:
+1




Słowem wstępu

Nie chciałem tutaj po raz kolejny się rozpisywać, tym bardziej, że wchodzimy na grunt teoretyczny, owszem, ale oddalający nas chyba od clue Twojej notki. Niemniej, wedle życzenia, rozwijam poniżej swoją wcześniejszą myśl. Obawiam się jednak, że moja wiarygodność może być podważona dopóki nie znajdę zaginionych materiałów.

No właśnie! Niestety, niniejszym ogłaszam "kastrację" lwiej części swoich dalszy wywodów, a to za sprawą braku części notatek ze studiów (oczywiście, a jakżeby inaczej, najprawdopodobniej tam znajdują się zapiski, na które chciałem się powołać, ale szukam dalej). Siłą rzeczy, z pamięci wyciągnę to, co zapamiętałem jako wykładnie skrajnie wobec siebie różne, nie przytaczając niestety ich nazw:

1. Krytyka, której nadrzędną funkcją jest wskazywanie wśród istniejących trendów (np. literackich) takich, które najbardziej zasługują na kultywowanie. Tym samym walcząca z utworami "niskiej jakości".

2. Krytyka, której nadrzędną funkcją jest przybliżenie odbiorcom najważniejszych kontekstów związanych z danym utworem.


Teraz bardziej prywatnie:

Osobiście uważam pierwszą, niezwykle popularną wśród krytyków, za niewybaczalny grzech i szkodliwe dla kultury zjawisko. Dlaczego? Ponieważ zmniejsza pluralizm, zmniejsza różnorodność kultury, supremując poszczególne jej cechy względem innych.

Przykładowo, stawiając samorozwój uczestników kultury ponad "błogim nieróbstwem", będzie ona promowała książki/filmy/etc. skłaniające do refleksji ponad bezrefleksyjnymi głupawymi komedyjkami. Dla intelektu pozornie dobrze, ale moim zdaniem tylko pozornie. Po pierwsze dlatego, że czasami te lekkie tekściki są potrzebne, by intelekt mógł odpocząć. Po drugie dlatego, że w ten sposób można doprowadzić do niepokojącej dominacji poglądów establishmentu, które to poglądy przelewają się na wszystkich uczestników kultury. Rzecz jasna dopóty, dopóki się oni nie zbuntują.

Druga wykładnia jest bezpieczniejsza, bo nie wyklucza "wskazywania" uczestnikom kultury tekstów, które zdaniem krytyka są godne polecenia, ale jednocześnie nie hierarchizuje poszczególnych funkcji (stawia bierną rozrywkę na równi z edukacją, ale w zależności od rozmaitych kontekstów). Czyli w pewnym stopniu, zawiera w sobie elementy wykładni nr 1.

Może jakieś przykłady

Przykładowo, przeciętny Europejczyk może uznać kino Bollywood za kiczowate, ponieważ jego optyka jest ukształtowana w taki, a nie inny sposób. Tymczasem krytyk wyznający tą wykładnię nie popełni tego błędu i zadziała jako swego rodzaju specjalista, stosując wobec takiego indyjskiego filmu kategorie, zgodnie z którymi taki film należy odbierać. Jednocześnie (i to jest najważniejsze) w swojej hipotetycznej recenzji zaznaczy, dla jakiego widza ten film powstał i komu ten obraz może się podobać. Przeciwnicy kina Bollywood zrezygnują z seansu, a zwolennicy poczują się jak "wśród swoich", czytając tekst.

Teraz zawęźmy nasze rozważania do paradygmatu świata Zachodu, znów filmu. Stawiamy obok siebie American Pie i Porozmawiaj z nią. Dajemy trzem recenzentom zadanie ocenienia tych utworów.

Pierwszy, typ 1, zwolennik kultury popularnej, stwierdzi, że obraz Almadowara jest koszmarnie nudny i nie dostarcza za grosz rozrywki, po czym wystawi mu niską ocenę. Amerykańską komedię oceni zaś bardzo wysoko, doceniając rubaszne poczucie humoru.

Drugi, również typ 1, zwolennik kina wymagającego od odbiorcy postawy nieco bardziej "zaangażowanej", doceni obraz hiszpański, podczas gdy American Pie uzna za ogłupiającą, beznadziejną breję (być może stosując jeszcze przy tym język, którego pierwszy recenzent i jego target nawet nie zrozumieją ;p).

Trzeci recenzent, wreszcie, to krytyk drugiego typu, kontekstowy. W jego odczuciu obydwa filmy zyskają podobne oceny, bo oczekiwania wobec obu będą diametralnie różne. Zamiast krytykować któryś z filmów, będzie potrafił dostosować ton wypowiedzi i kategorie oceny do tekstów, z którymi ma do czynienia. W swojej recenzji dodatkowo zaznaczy, komu taki film się spodoba. Najbliższym nam przykładem, może być recenzja Salt, autorstwa Azgarotha. Tutaj, oczywiście, film też może zostać mocno skrytykowany. Jeśli jest to np. film o sztukach walki, a w zestawieniu z innymi podobnymi filmami wypada słabo, to dobrej recenzji nie dostanie.

Uff...

Wow, it's gonna be fun! :)

Biorąc pod uwagę, że jeszcze nie poruszamy zbyt obszernie kwestii rozumienia pojęć, o których wspomniałem w trzecim akapicie poprzedniego komentarza, przewiduję długą i ciekawą dyskusję.
16-09-2010 22:30
beacon
   
Ocena:
+1
@New_One

Mnie Twoja prezentacja tych paradygmatów satysfakcjonuje, ale sam jestem zwolennikiem hybrydy dwóch postaw, tzn. interpretujmy z uwzględnieniem kontekstów, ale jedźmy po kinie kiepskiej jakości, w trosce o poziom ogólny. Tak zrobił wg mnie Julian w swojej recenzji Ucznia Czarnoksiężnika. Opisał różne konteksty, traktując je serio, ale ocenę wyznaczył druzgocącą.

Ale to tytułem dygresji.


--

Uważam generalnie, że na krytyku, tak jak na pisarzu, malarzu, filmowcu, każdym artyście i publicyście, ciąży pewna odpowiedzialność. On mówi do ludzi i przekazuje im coś i odpowiada za to, co to jest, jakie niesie wartości czy wartość. Dlatego recenzent, poza rozumieniem, na czym polega durna komedia w stylu American Pie, powinien wiedzieć, że takie poczucie humoru zubaża, uwstecznia kulturę i prymitywizuje dyskurs. Dlatego powinien pisać o trendzie i założeniach, ale w ocenie jechać bezlitośnie. Znowu, jak Julian – wzór recenzenta.
16-09-2010 23:06
New_One
   
Ocena:
0
@ beacon

W tym miejscu występuje kolejna różnica w naszym podejściu. ;] O ile mogę propagować, choćby z osobistej sympatii, dzieła głębsze, bardziej ambitne, wymagające, o tyle nie powinienem oczekiwać tych cech od każdego tekstu kultury, a utwory ich nie posiadające mieszać z błotem.

American Pie (to chyba naprawdę niezły przykład), jako głupiutka komedyjka sprawdza się świetnie i dlatego zasługuje na wysoką ocenę w swojej kategorii. Inna sprawa, że mogę takich komedyjek nie lubić i napisać, że do mnie taki rynsztokowy humor nie trafia. Ale jak ktoś lubi zbereźności bez przesłania... ;)

O, można też, na przykład w podsumowaniu, pisać coś w stylu: "Technicznie spoko, więc poniżej 5 nie zejdę, ale nie powala mnie ta konwencja, więc też wyższej oceny nie dam. Jeśli ktoś jednak lubi takie klimaty, pewnie będzie się nieźle bawił i jego ocena zapewne będzie wyższa o kilka punkcików". Rzecz jasna, jeśli w ogóle o punkcikach pisać chcemy. Jeśli nie, to na pewno można analogiczny komunikat sformułować bez wdrażania arytmetyki. :)

Aczkolwiek, to - rzecz jasna - kwestia wyboru. Nie lubię arbitralnych wypowiedzi, więc nie narzucam swojego zdania. Aczkolwiek moja niechęć do arbitralnych wypowiedzi dotyczy też recenzenckich "To jest dobre, bo mądre, więc to trzeba chwalić. To zaś złe, bo płytkie, więc trzeba piętnować". Oceniajmy, ale zgodnie z kryteriami konwencji. I interpretujmy, ale po to aby ocenić (to już w nawiązaniu do początku dyskusji).
16-09-2010 23:36
beacon
   
Ocena:
0
@New_One

Reprezentujesz po prostu relatywizm. Moim zdaniem popadanie krytyków w taki relatywizm prowadzi do obniżania poziomu kulturalnego dyskursu w ogóle. Stwierdzenie "w swojej kategorii" to ten sam obóz stwierdzeń co "a czego Ty się spodziewałeś". Ale to, oczywiście, kwestia preferencji, o której pisałem w swoim tekście, choć kryterium rozróżnienia nam się zmieniło i to chyba dobrze.
16-09-2010 23:46
New_One
    @ beacon
Ocena:
0
Ja bym siebie określił raczej jako zwolennika kantowskiego postrzegania kultury, z uwzględnieniem jego pojęć takich, jak kategorie peryferyjne, czy logika rozmyta; nie jako relatywista. Ale nie o mnie mamy pisać.

Moim zdaniem (a jednak! ;p) nie popadanie krytyków w tak pojmowany relatywizm prowadzi do zubożenia kultury. Utwory filmowe, literackie, muzyczne etc. pozbawia się bowiem wielu potencjalnych funkcji. Np. teksty służące beztroskiej rozrywce traktowane są jako gorsze niż te, które "wzbogacają wnętrze". Czyli odgórnie określamy, co artystom wolno (znaczy, wolno im wciąż wszystko, ale dostaną opieprz od establishmentu jeśli się nie podporządkują), a czego nie. Co jest sztuką, a co nie.
17-09-2010 00:30
beacon
   
Ocena:
0
@New_One

Kant, z całym szacunkiem, zmarł dwa wieki temu i nie dożył współczesnej popkultury, postmodernizmu czy nawet strukturalizmu, tak więc jego filozofia ma się do takiej podstawowej dyskusji jak nasza mniej więcej tak, jak przedwczorajszy obiad do piwa, które piję dzisiaj do kolacji. Poza tym, o ile się orientuję, a nie jestem w żadnym wypadku znawcą, jego ujęcie kultury było raczej epistemologiczne, a ja nic nie mówię o wartości poznawczej kultury, tylko o walorach znacznie bardziej przyziemnych.

To, co artykułujesz, jest sprzeciwem wobec obiektywnych kryteriów oceny (co nazywamy relatywizmem), typowym dla poststrukturalizmu, który może i wywodzi się z Kanta, ale używanie mości Imanuela w tej dyskusji to jak w rozmowie o marksizmie dzisiaj przywoływać tylko samego Marksa bez kontynuatorów.

---


Natomiast rzeczom takim jak American Pie nie odbieram bycia sztuką, bo wg mnie każda działalność twórcza, której sensem jest wywoływanie jakichś emocji, jest sztuką i już. Najwyżej bezwartościową.
17-09-2010 01:18
New_One
   
Ocena:
0
Nie tyle bezwartościową, co posiadającą inne wartości, których osobiście być może nie cenisz.

I nie ma obiektywnych kryteriów oceny. Ocena i obiektywizm nie współgrają. Co najwyżej intersubiektywizm.
17-09-2010 01:31
beacon
   
Ocena:
0
@New_One

OK, dążących do obiektywizmu. Myślałem, że takie rzeczy bierzemy w domyśle.

Nie tyle bezwartościową, co posiadającą inne wartości, których osobiście być może nie cenisz.

No jasne. Jak wyżej.
17-09-2010 01:50
Sting
    Beacon...
Ocena:
+1
...zaznaczę tylko, że bez filozofii Kanta nie byłoby pewnie fenomenologii, więc i obecny postmodernizm pewnie byłby zupełnie inny, albo w ogóle by go nie było.

Reasumując, poglądy Kanta mają do owej dyskusji o wiele więcej, niż założyłeś.

Ok, dygresja off, nie chce mi się tutaj rozpoczynać jakichś wojen ideologiczno/filozoficznych. Po prostu lepiej nie używać takich stwierdzeń, jak Twoje bez znajomości tematu (po prostu przemilcz, jak nie wiesz).

Pozdro!
S.
17-09-2010 10:32
beacon
   
Ocena:
0
@Sting

Skorzystam z prawa riposty: tym tokiem dojdziemy do bardzo wielu postaci z historii filozofii, tylko po co? Są współczesne prądy, które z tamtych wynikają i o wiele lepiej przystają do tematu, na który rozmawiamy.
17-09-2010 10:39
Sting
    Po to, że rozwój nauki...
Ocena:
+1
...to proces ciągły, więc tego typu stwierdzenia są trochę bez sensu. ;] Ok, ja jestem freakiem ze względu na to, że pracuję na uczelni i za każde stwierdzenie o nauce jestem rozliczany, więc nie przejmuj się jakoś strasznie. :)

Ale ogólna zasada jest dla mnie taka. Jeżeli chcesz zostać poważnym publicycystą/krytykiem literackim, albo ogólnie kimś, kogo ludzie biorą na poważnie, musisz nauczyć się przyjmować odpowiedzialność za słowo. Jeżeli przeprowadzasz całkiem zgrabną analizę zjawiska, natomiast później szafujesz takimi stwierdzeniami, jak to o Kancie (ja wiem, że na potrzeby dyskusji i tak dalej), możesz zostać odebrany jako ignorant.

Poznanie naukowe to proces - najpierw był Kant, później Husserl, później dajmy na to Foucalt, Baudrillard, Bauman i tak dalej (oczywiście upraszczam do bólu). Bez jednego, mysl innych nie mogłaby zapewne zaistnieć w takiej formie, w jakiej zaistniała. Dlatego ja bym takich stwierdzeń unikał, bo obniżają Twoją wiarygodność.

A chyba obydwaj się zgadzamy, że mierzysz zapewne znacznie wyżej niż publikacje blogowe. Dlatego też eliminuj już teraz złe nawyki, bo na wyższych szczeblach, "kariery", że się tak wyrażę, można za takie jedno, nie do końca przemyślane stwierdzenie wkopać się w niszę, z której ciężko będzie wyjść. :)

Pozdro!
S.

P.S. Współczesne prądy naukowe bez Kanta byłyby zupełnie inne, więc ma on ogromny wpływ na postrzeganie zjawisk, o których piszesz.
17-09-2010 10:47

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.